Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odpowiedzieć otwarcie; — zaczynał mówić i milczał — wreszcie rzekł porywczo, nagle się decydując:
— Weszliśmy od razu po tylu latach niewidzenia, kochany hrabio, na ton tak poufałych zwierzeń, że dla ciebie żadnych tajemnic mieć nie chcę. Zrozumiesz mnie... Do Tramontany nie pójdę.
Hrabia wyczekując tłumaczenia, w milczeniu ścisnął go za rękę. Dziękował za zaufanie.
— Ja temu poematowi, mówił Adrjan powoli, poświęciłem wszystko, aż do najdroższych marzeń życia. Serce moje potrzebowało i potrzebuje serca, wyrywało mi się i wyrywa z piersi. Jak krwawe jelita ranny na placu boju, tak ja nazad je wpycham do piersi. Kochałem się, byłem kochany — zerwałem raz związek serdeczny, który mi mógł dać szczęście, aby nie przestać być poetą. Miłość i poezya są obie zazdrosne, dwom im służyć nie można, choć są jak siostry podobne i często jednę za drugą wziąć można. Ale to o czem mówię, są już stare dzieje. Odbolałem je...
Młodość znowu upomina się o zaparte prawa swoje...
U Tramontany spotykam się — z pewną Angielką... miss Rosą... Czuję, że pokochałbym się w niej, bo mnie siłą nie wiem anielską czy szatańską ciągnie ku sobie. Muszę jej unikać, bobym się stał krzywoprzysięzcą przeciw sobie. W chwili gdy moje usta spotkałyby się z jej ustami — umarłbym jako poeta...
Marjan dosłuchawszy do końca, rozśmiał się głośno.
— A! zawołał: najfałszywsza teorya w świecie. Mylisz się! Miłość? to kastalskie źródło, ona daje natchnienie.
— Tak! ale miłość nieszczęśliwa, miłość bez nadziei — eteryczna, platoniczna! przerwał Adrjan.
— Ale cóż znowu! miałażby Angielka być tak niebezpieczną, by cię aż z platońskich sfer wyciągnąć chciała. Rozśmiał się Marjan.
— Nie rozumiesz mnie — podchwycił marszcząc się Adrjan... Miss Rosa jest aniołem przeczystym, ale ma