Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nalegania profesora zdały się nareszcie skutkować, zamilkł i zajął się czem innem...
Sieniuta nakłaniał do spoczynku, ofiarując się siedzieć przy nim i być na zawołanie; ale Adrjan z żywością odmówił, zaręczył, że spać się położy, że mu nic a nic nie potrzeba.
Na stole wielka wiązka kwiatów zbyteczną wonią napełniała pokój. Sieniuta chciał ją zabrać z sobą — i na to się Adrjan nie zgodził.
— To mi nic a nic nie szkodzi — rzekł — a ja tak kwiaty i woń ich lubię... Dajże mi się nasycić nią.
Uścisnęli się na dobranoc. Sieniuta, choć zwrotem rozmowy trochę zmieszany, widząc, że Adrjan zdawał się zupełnie uspokojony i zabierał kłaść do snu, wyszedł dodając sobie męztwa.
Wróciwszy jednak do swojego pokoju, profesor nie mógł się spać położyć; czuł wzmagającą się trwogę jakąś, której sobie wytłómaczyć nie umiał. Duszno mu było w pokoju, wyszedł do ogródka, który ze trzech stron willę otaczał. Utrzymywany tylko dla przyjemności gości mieszkających w tym domu, ogródek, mimo swego położenia na brzegu morza skalistym, niczem się nie odznaczał. Przy jednej ścianie miał rozpiętą wielką cytrynę, z której signora Costa czasem przez okno zielone zrywała owoce, wielkie powyginane drzewo figowe, trochę bukszpanu i parę chudych cyprysów. Na grządkach kwiaty schły z pragnienia, bo je rzadko podlewano. Ścieżki też nie zalecały się utrzymaniem starannem. W rogu pod rodzajem loggiety, z której widok był na morze, stały ławy. Na jednej z nich zabrał miejsce Sieniuta, chcąc powietrzem ochłodzonem odetchnąć. Widać ztąd było okna pokoju sypialnego Adrjana i w nich światło, w które się zapatrzył stary. Wielka cisza nocna, którą tylko gdzieś w dole plusk fali rozbijającej się o skały przerywał — tak rozmarzyła Sieniutę, iż sparłszy się o ścianę, pozostał w błogiem upojeniu, pół śnie, pół czuwaniu, nie wiedział sam jak długo. Między snem, który