Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

grozi, ale potrzeba się szanować i — te imaginacye porzucić.
Wziął go za rękę, której puls był niezmiernie przyspieszony.
— Nie ma nic, kochany panie! dodał. Coś chłodzącego i spoczynek! spoczynek!
— Ja bo nie jestem dziecko! odparł poeta niecierpliwie. Czuję w sobie, że ze mnie uchodzi życie. Nie wmówisz mi zdrowia. Daj tylko środki przedłużenia tej resztki, jaka mi pozostała. Ta krew, ta krew, która wychodzi ze mnie, zatamuj ją!
Mówił tak gorączkowo, że Salicetti zmieszany, na razie odpowiedzi znaleźć nie mógł.
— To nic nie jest! powtórzył jąkając się — powiadam panu, niczem krwi burzyć nie trzeba — w domu siedzieć, spoczywać i nie pisać, nie pisać.
Adrjan ruszył ramionami, nie odpowiadając.
— Przepiszę coś — rzekł ruszając się Salicetti, ale przedewszystkiem spoczynek zalecam. Nie wychodzić z domu...
Poeta położył się na poduszce, i podparłszy się ręką, jakiś czas został nieruchomy, zadumany.
Salicetti pisał receptę. — Adrjan spoglądał na swych przyjaciół, zwrócił się do profesora i szepnął:
— Zostawcie mnie z doktorem na chwilę — proszę.
Usłuchano go, i gdy Salicetti z receptą w ręku wstał od stolika, znalazł go uśmiechniętym smutnie, wabiącym ku sobie.
— Konsyljarzu — odezwał się po cichu — najprzód daj mi rękę, niech ją ścisnę. Byłeś mi życzliwy, znasz trochę mnie, że dzieckiem nie jestem. Chcę prawdy.
To mówiąc Adrjan, jakby dla poparcia prośby, przygotowany już rulonik wcisnął w rękę Salicettemu, który przyjęciu się nie odpierał.
— Nie przyznam się nikomu, żeś mi to powiedział — ciągnął dalej — bądź szczery... Krwi mi uszło dużo, trwa to dłużej niż wiesz, bom się nie przyznawał. Jak