dał je z sobą — rzucał, zamyślał się. Widok tego chorego i w gorączce człowieka wysilającego się na skupienie myśli, na trud zabijający — był tak straszny, iż Sieniuta musiał odejść do okna, aby się nim nie truć. Oddalić się całkiem nie mógł, a dłużej znieść nie miał siły.
Marjan zimniejszy, siedział o kilka kroków i czekał na sposobność, aby Adrjana oderwać od pracy, odwrócić myśl jego od niej. Kilka razy próbował doń przemówić — napróżno. Poeta podnosił głowę, patrzał chwilę i nie odpowiadając zatapiał się znów w czytaniu.
Hrabia posłał był po doktora, lecz przy największym pospiechu, prędzej niż z rana spodziewać się go nie było można.
Tymczasem noc letnia ubiegała, było już z północy, gdy Adrjan jakby mu się wyczerpały siły, pochylił się na kanapę i nie składając papierów, z zamkniętemi oczyma wpadł w sen czy ekstazę. Profesor korzystając z tego, zwolna lampę wziął ze stołu i odniósł ją do przysłonionego kąta. Na palcach wyszli z Marjanem do drugiego pokoju, i nie mówiąc nic do siebie, siedli przy drzwiach na czatach. Z salki, w której Adrjan leżał, nic długo słychać nie było, potem oddech cięższy już uśpionego dochodził ich tylko...
Hrabia wysunął się spocząć, a stary profesor postanowił pozostać tu do rana. Reszta nocy spłynęła spokojnie; kilka razy tylko westchnienia ciężkie doszły uszu jego. Podchodził na palcach chcąc się przekonać czy nie może w czem pomódz i posłużyć, ale Adrjan otwierał tylko oczy na krótko, i natychmiast znużone powieki opadały na nie.
Dniało już, gdy Adrjan się poruszył, usiłował wstać, aby przejść do łóżka, ale o własnej sile już nie mógł, i Sieniuta wziąwszy go pod rękę, milczącego poprowadził, sam rozebrał i położył, tak jak niegdyś swawolne dziecię układał do snu przymusowego.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/100
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.