Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wieśnikiem jakimś stał i grał pod oknami. Matylda zawołała go.
— Jasiu! przestańże! Co ty robisz, papa chory. — Jaś z fujarką w ręku podbiegł do ganku i spytał wesoło.
— Co?
— Jasiu, godziż się hałasować? papa chory.
— Ja nie wiedziałem, mnie mówili że mama pojechała, to ja myślałem, że już można się głośno bawić. Bo jak mama była chora, to mnie do officyny odprowadzali bawić się.
Matylda ruszyła ramionami i westchnęła; Jaś poszedł z głową smutnie zwieszoną — ona, wróciła do pokoju.
Stary leżał jeszcze jak wprzódy obłąkany, z okiem zapaloném, otwartém, jak gdyby niém chciał za granice świata tego przejrzéć. Czasami z ust jego wyrywały się słowa na pozór bez związku, których pasmo ukryte przed ludźmi, snuło się w głębi jego duszy. Wypadki całego życia, całego życia myśli i uczucia, mieszały się w jego głowie razem i przez wpół otwarte usta wzlatywały rozbijając się w powietrzu, bo nikt ich uczuć, ani zrozumieć nie mógł. Po długich mękach, gwałtem prawie wlany do ust