Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ona słaba! ona chora! Gdzie ona? zawołał starzec porywając się z łóżka, ona choruje, a ja tutaj!
— Idź, idźże, oddal się, wypychając prawie głupca zawołała Matylda. Idź sobie ztąd!
— Umierająca! mówił daléj stary, widziałem, byłem przy łóżku. Moja Marysia!
Potém padł osłabiony jęcząc ciężko i boleśnie. Chwila milczenia. Lekarz zażywając tabakę, patrzał za okno, stary oczyma biegał po suficie, Matylda drżała, służący jeszcze u drzwi stał z gębą otwartą i wytrzeszczonemi oczyma. To chwilce, ciszéj już i powolniéj zbliżył się do samego ucha Matyldy, i poważnie jéj szepnął, wielką wagę nadając swym wyrazom.
— On mówił, że ma kopersztychy do przedania.
Łzy płynęły jeszcze po twarzy Matyldy, ruszyła ramionami, i z cierpliwością anioła rzekła do niego.
— Mówiłam ci żebyś go odprawił.
Służący sobie także ruszył ramionami z politowaniem, i dziwując się że nic wskórać nie mógł, wyszedł znowu. Lekarz ciągle patrzał za okno, starzec ciężko oddychał, czasem słaby