Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy śpi?
— Kto?
— Ona.
— Śpi! rzekła Matylda po cichu, a z oczu jéj popłynęły dwie łzy ciche. Straszne i przykre patrzącym było obłąkanie starca, który wróciwszy myślą na czas choroby żony, nie przypomniał nawet jéj śmierci.
Trwało to długo. Można sobie wystawić męki tych, którzy przytomni umysłem musieli w odpowiedziach swoich stosować się do obłąkania starca. Po godzinie blizko, jeden z sług domowych, długi, suchy, z otwartą gębą, oczyma wytrzeszczonemi, założonemi w tył rękoma wszedł na palcach do pokoju, w którym stary leżał bez zmysłów, i stanął u drzwi.
— Czego chcesz? spytała spójrzawszy na niego Matylda.
— Hm! Sługa począł od głupowatego uśmiechu. Tu, Jéjmość, jakiś kuglarz przejeżdżający chce sztuki pokazywać.
Matylda osłupiała.
— Powiedz mu, powiedz, zawołała — niech sobie jedzie!
— E! ja mówiłem, ale kiedy on koniecznie —