Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie! żarty to były, umyślne, powiedziałem tak tylko żeby nie pożyczać, zdrowiuteńki. Patrzcie no, ten osioł Wincenty, Boże odpuść, już spił się, i z Krzyżem tańcuje z nogi na nogę, jak gdyby był na weselu, niepohamowany pijanica, niczém go poprawić niemożna!
— Ale my całą drogę nie pójdziemy piechotą?
— Gdzież znowu! co za potrzeba — konie na nas czekają za wrotami u piérwszego krzyża. A co? już?
— Już gotowo!
— No zaczynaj Waszmość basem, ja będę wtórował, Jegomość prym trzyma. Ależ patrzcieno, ten stary we łzach się roztopi. Zaczynamy! Chwila tylko. Kapa spada mi z ramienia! — Oto już gotów jestem.
I śpiew się ozwał, a wóz ruszył powolnie z miejsca — w téj chwili starzec padł na ganku bez zmysłów. Adolf, któremu łzy także przyszły nareście, udał się za ciałem matki, starego słudzy odnieśli do łóżka. Lekarz przeprowadził okiem trumnę, zażył tabaki i stał.
— Nic tu twoja sztuka nie nadała, rzekł do niego stary domownik.
— Jakto? jakto? spytał lekarz.