Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Znasz mnie, że nie jestem rozrzutna! odpowiedziała Julja.
— Tak! tak, mh! Trzeba pamiętać na przyszłość, na to, że nam Bóg może dać dzieci.
— Dzieci! dzieci! zakrzyknęła Półkownikowa ze zgrozą — Niech mnie Bóg broni od téj biédy! Jeszcze by też czego nie stało!
— Co? co? podchwycił z podziwieniem, jakby uszom swoim nie wierzył Półkownik — Jéjmość — Pani, nie życzysz sobie konsolacij?
— Ja! ani trochę!
— To dziwna, rzekł cicho Pan Salezy, każda przecie kobiéta zamężna, pragnie zostać matką.
— Co ja, to nie, odpowiedziała Julja stanowczo — Niech mnie Bóg od tego broni. Uciecby potrzeba z domu, w którym by się piskliwe dzieci rozgościły.
— A, a, na cóżeśmy się przecie pobrali? spytał Półkownik nieśmiało.
— Jużciż pewnie nie żeby mieć dzieci, odpowiedziała Julja, to parafjaństwo! Pobraliśmy się, żeby żyć razem, wesoło, jedno drugie bawić, jedno drugiemu pomagać — i nie nudzić się pojedyńczo, siedząc w kątach, każde sobie — Fe! fe! Ty chcesz dzieci Półkowniku! A fe!