Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszystkie razem śmiały się, gadały, płakały, kręciły, popychały a nadewszystko jak najpowolniéj śpieszyły. Julja zamyślona trochę, jedną ręką piękne poprawiała kolje, drugą usuwała lok zwieszony na skroń. Ruzia niespokojnie oglądała się w koło, chmurka wisiała nad jéj czołem, patrzała na siostrę, wzdychała cicho, wzdychały i inne, ale wzdychała i panna młoda. One myślały, kiedy też święty Eljasz da im mężów pożądanych; ona, czy z tym, którego bierze będzie szczęśliwą. Lecz któżby wątpił o szczęściu Julij? ona nawet nie wątpi, czoło jéj się rozjaśnia, uśmiech przelatuje usta.
Któś wszedł — Pan Sędzia.
— A co? pyta — czyście gotowe?
— Zaraz, zaraz, odpowiada Julja, niech papa z Półkownikiem jedzie przodem do kaplicy, my tam w momencie będziemy.
— Proszęż się tylko nie opóźniać! To mówiąc cofnął się Sędzia, a za chwilę turkot pojazdów oznajmił, że pan młody i mężczyźni wyjechali już do kaplicy. Julja stała jeszcze przed źwierciadłem i uśmiechała się do jakichś myśli, które się jéj błąkały po głowie. Podają salopę, wychodzą na ganek — niema koni. Posyłają po