Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skórski oniemiał.
— Mów prawdę — dodała generałowa — jesteś w ręku męża mojego, który cię może oszczędzić lub zgubić — zależy to ode mnie... Mów, mów mi prawdę, coś zrobił z dziecięciem...
Skórski, któremu zimny pot na twarz wystąpił, nie mógł słowa przemówić. — Wejrzenie jego ukośnie badało kobiétę, namyślał się nad kłamstwem, które miał powiedziéć.
— Dziecię umarło, rzekł słabym głosem.
— Kiedy i gdzie? zapytała generałowa.
— Na wsi — u mnie; — cicho odparł Skórski.
— To fałsz — niegodny fałsz jak wszystko co twoje usta wymawiały... Dziecię oddałeś precz z domu, wysłałeś je... to wiém? Dokąd?
Skórski upokorzony zamilczał...
— Jeśli masz odrobinę sumienia, mówiła generałowa, powiedz prawdę... Komu i gdzie je oddałeś? Chciałeś się go pozbyć...
Wzięty na badanie — p. Michał wybuchnął wreście gniewnie.
— Nie wiém co się z niém stało... Oddałem człowiekowi, który się podjął wychować je — zapłaciłem mu za to; — nic więcéj nie wiém...
— Człowieku bez sumienia, bez wiary! łamiąc ręce krzyknęła kobiéta. Przyznajesz się do tego żeś nie miał miłości ojca, ani nawet litości człowieka. — Oddałeś dziecko?... Kłamiesz i teraz...
— Mówię prawdę — ponuro i ostro krzyknął Skórski, — o dziecku nic nie wiém, o człowieku co je wziął nie miałem wieści...
— Rozpłakała się Natalia; Skórski stał zimny i rozdrażniony tylko
— Nie miałbym żadnego powodu skrywać wam losu dziecięcia, gdybym o nim wiedział. Winny czy nie, przysięgam wam...
Generałowa słysząc o przysiędze rozśmiała się głośno, popatrzyła na niego z pogardą największą, zakryła twarz i wyszła z pokoju...
Ta scena dobiła już nieszczęśliwego, starego kawalera; jak na pół obłąkany zawołał naprzód służącego, chcąc mu coś rozkazać, namyślił się potém — i począł śpiesznie odziewać jak do drogi... Drzwi zamknięte były na klucz... Około godziny dziewiątéj wieczorem, uporządkowawszy wszystko, wydawszy rozkazy słudze, Skórski po cichu wysunął się z domu.
— Zabierzesz rzeczy i pojedziesz do Brończéj jutro — rzekł wychodząc. — Nie było czasu do stracenia. Na Pradze u znajomego han-