wyglądającym. Jak wczoraj wieczór u pani Salomei, tak i dziś struł się tym widokiem, do tego stopnia, że mimo mistrzowskiéj gry Żółkowskiego, wyszedł w pół przedstawienia i schronił się na górkę do Lours’a. Tu z początku niewiele osób zastał; czytał niby gazety, w istocie nie wiedząc ani co miał przed sobą, ani w jakim języku; — po teatrze dopiéro młodzież stara i młoda napłynęła szumnie. Znaleźli się znajomi.
Radca także zaszedł wypadkiem — był bowiem w teatrze.
— Cożeś to wyszedł tak prędko? — zapytał — widziałem cię w krzesłach — straciłeś najpiękniejsze sceny nieporównanego Żółkowskiego.
— Duszno było w teatrze — rzekł Skórski, rozbolała mię głowa, musiałam wyjść.
— Mogłeś się dziś właśnie przypatrzéć nietylko téj generałowéj, która cię wczoraj tak zajęła, ale i jéj małżonkowi... Widziałeś go!
Skórski udał że nie spostrzegł, — tak mu jakoś wypadło.
— Szkoda, — rzekł radca — boć to przecie figura ciekawa. Rozbijał się na morzu nie wiém ile razy, kąsały go grzechotniki, miał żółtą gorączkę — pojedynkował się za kilkudziesięciu, nosi gdzieś kulę w boku — a jeszcze taki zdrów i silny, jakby spokojnie całe życie siedział przy piecu.
Są ludzie, co utrzymują, że przyjął był wiarę muzułmańską i trzymał harem na pół z białych na pół z czarnych pań złożony... Uprzykrzyły mu się wreszcie i poprzestał na jednéj... ale za to wziął ją z teatru... Kobiéty powszechnie się nad jéj losem użalają.
Skórski milczał jeszcze słuchając, gdy we drzwiach ukazał się — ów wilk o którym była mowa. Znać żonę wysławszy do domu, sam przychodził się tu rozerwać. Wszystkie oczy skierowały się ku niemu z ciekawością widoczną, nie mógł się od niéj powściągnąć i p. Michał.
Generał wydał mu się tu jeszcze atletyczniejszym niż wprzódy i brzydszym daleko niż z daleka. Rysy twarzy miał grube, nos nieforemny, wargi odstające a płeć ciemną rumieniec krwawy jeszcze czynił brunatniejszą. — W tych rysach nieforemnych jednakże było wiele wyrazu siły i przebiegłości zarazem. Można go było posądzać, że rubasznością pokrywał chytrość, z którą się wydać nie chciał.
Generał miał dosyć znajomych, witał się dokoła ze wszystkimy po żołniersku z miną wesołą, chociaż ci którym ten honor czynił, ostrożnie jakoś i nie bardzo poufale go przyjmowali. Znać w nich było jakby pewien wstręt i obawę. Przyszedł wreszcie do radcy, który siedział obok
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/67
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.