Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

si? Z łona nocy i pół przezroczystych ciemnoście wiosennego jéj zmroku, dobywał się czasem taki śpiew daleki, tęskny, smętny, łzawy i konał z wiatru lekkim szumem, który przeleciawszy po gałęziach jak duchów orszak niewidzialny, rozbijał się gdzieś w powietrznych szlakach. Na niebiosach nie było księżyca lecz się iskrzyły gwiazdami, żadna chmurka zabłąkana nie bielała na zczerniałych lazurach. Czasami tylko ognik się zapalał na krańcach nieba, łańcuchem złotym spadał po sklepieniu — i gasł gdzieś za górami i lasami...
W miasteczku wszystkie okna gospód i chat czerwonemi blaski gorzały, mało kto zasnął wcześnie... gwarzył jeszcze jarmark wszędzie.
Przed wrotami gospody w końcu miasteczka stał pan Skórski, jakby wyczekując ciemności. Palił cygaro, puszczając dym wielkiemi kłębami, to znowu dając zagasać w zamyśleniu. Koń jego czekał osiodłany, lubił bowiem jeździć sam, może dla tego, aby ludzi napaści, których się zawsze spodziewał, nie czynić świadkami. Godzina zdawała mu się właściwą, poszedł więc po swego siwka do stajni i dosiadłszy go zręcznie, stępią wyjechał powoli z gospody.
Koń znający dobrze drogę do domu, sam go prowadził. Był to wierzchowiec do pana swego i jego przejażdżek nawykły, rzadkiéj zmyślności, nóg pewnych, na którego siły i rozum zupełnie się spuścić było można. Bywał tylko czasami nieco pierzchliwy, ale Skórski siedział jak wkuty, a skoku choćby najostrzejszego wcale się nie lękał. Ciągnął więc tak ulicą miasteczka, wśród któréj siwy się doskonale, wiosenne wymijając kałuże, kierował. Za ostatniemi domami zaczynała się grobelka przez błota, osadzona wierzbami, na któréj połowie stał młynek warczący już zdaleka. Wprawo i lewo pokrzywione i poobcinane, pogięte i ponachylane stały owe wierzby stare, poczwarne, które po nocy podobne były do jakichś karłów i cieniów dziwacznych. Wyobraźnia mogła z nich łatwo tworzyć zjawiska nocne... i koń téż uszami strzygł a chrapał, mijając je ostrożnie, jakby się w każdéj z nich jakiegoś obawiał widma...
Skórski klepał go po szyi nawykły do podobnych oznak humoru, zwłaszcza w nocy. Przez mostek na grobelce przejechał szczęśliwie, i minąwszy zawady, a wydostawszy się w pole, koniowi cugle puścił wolniéj. Droga wiodła ku lasom przez piasczyste role mieszczan, wijąc się fantastycznie. Gdzie niegdzie czarny krzyż stary obwieszony płach-