— Ja to zwykle z sobą wożę w drodze...
— Ale u nas to niepotrzebne — odpowiedział Chaim — u nas ludzie się tak nie porywają prędko i niéma niebezpieczeństwa...
— Ot, niech to sobie będzie! zakończył Hochwarth. Na jutro do dnia potrzebować będę konia. Okrutnie mi tu nudno, chcę trochę objechać lasy...
— Można i bez tych instrumentów — dodał żyd — u nas w lesie jak w domu bezpiecznie. Chowaj Boże!!
Nic już nie odpowiadając Hochwarth szykował broń...
Noc przeszła w części na rozmyślaniu i niecierpliwém wyglądaniu poranku. Szarzało zaledwie na niebie gdy już generał po konia posłał, dobrze przed wschodem słońca, pod pozorem uniknienia skwaru, wyjeżdżając ku znajoméj chatce strażnika...
Przybył tu gdy już pilny gospodarz ruszył był do lasu; pozostała tylko Horpynka, konia zostawionego obiecując pilnować. Hochwarth, obeznany ze wszystkiem, sam go rozsiodłał, spętał i na łączkę puścił na paszę... Nie potrzebując już pytać o drogę, sam ruszył ku dębowi Cześnikównéj. Właśnie piérwsze słońca promienie przebijały grube obłoki, nagromadzone na wschodzie, gdy stanąwszy w miejscu ujrzał pannę Różę, modlącą się w dziupli na klęczkach. Zobaczywszy go przeżegnała się i skoczyła ze swojego schronienia na ziemię. Była tego rana znacznie spokojniejsza niż wczoraj i mniéj rozmówna.
— Chodźmy, odezwała się krótko — niech nogi nie szeleszczą, po cichu iść trzeba...
Puściła się sama przodem, wskazując kędy przejść było można suszéj między moczarami, trzęsawiskiem, kłodami i kępami...
Kilka razy generał napróżno usiłował rozpocząć rozmowę, potrząsała głową nie odpowiadając wcale. Przeszli przestrzeń dzielącą ich od Leśniczówki — dosyć prędko. Dzień choć się wybiérał na pogodę, jeszcze był cały w chmurach cężkich i szarych obsłonach. — Zbliżając się ku chacie, Cześnikówna odwróciła się ku idącemu za nią i na ustach kładnąc palce, dała mu do zrozumienia, aby się zachował jak najciszéj...
Z po za drzew i zarośli widać już było wysoki dach Leśniczówki. Róża wprowadziła generała na to samo miejsce, z którego po raz piérwszy wyszpiegowała tu Skórskiego — kazała mu usiąść na obalonéj kłodzie, a sama zaczaiła się za nim. W chacie wszystko się jeszcze spać zdawało. Dwa ogary zwinięte w kłębek odpoczywały na
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/147
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.