Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnienie“ — Róża z gorączką długo hamowanego nałogu dopadła kieliszków...
— Dajcie! zawołała cicho nie patrząc na nikogo.
Gospodyni z litością na nią spoglądając nalała, — kobiéta ręką drżącą poniosła do ust, wychyliła duszkiem, rzuciła piéniądze na stół i uciekła...
Śpiéwając poszła w dalszą drogę ulicami. I przeszła most i Pragę, i nocą pociągnęła daléj a daléj, ku znanym polom i lasom...
Kilka dni trwała ta podróż, przerywana odpoczynkami po karczmach i snem, po szopach, z węzełkiem pod głową. Ze stajni woźnice ją wypędzali, biczami smagając; na drodze patrzano za idącą... Gdy ludzie na nią oczy zwracali, zwykle stawała, biorąc się w boki dumnie i łajała. Snem, marzeniem, bólem, wędrówką machinalną, spoczynkiem po lasach na mokréj ziemi, przeszły kilka dni włóczęgi aż do znanego miasteczka. Tu już była jak w domu, znano ją — i gdy się pokazała wśród piérwszych domostw, a psy na nią ujadać zaczęły, przybiegały dzieci wołając — potańcuj nam Cześnikówno! zaśpiewaj panno Różo! a na wołanie dziecinne zrywała się do skoków, i śmiała się małym prześladowcom.
W karczmie Chaim stary zdziwił się zobaczywszy ją, mieli bowiem Cześnikównę za umarłą, i wieści chodziły że się utopiła. Siadła na ławie zmęczona.
— A gdzież to panna bywała? Spytał Chaim, że jéj tu tak długo widać nie było?...
— Po świecie chodziłam, po świecie wędrowałam, a co komu do tego? Przyjmowali mnie pięknie krewni w Warszawie, i opływałam we wszystko, ale mi się za wami i za lasami stęskniło... taki bo to niéma jak swoboda...
— Żydzie, daj no wódki!
— A jest czém zapłacić? zapytał Chaim niedowierzająco.
— Kiedyżem to ja ci się zadłużyła? ofuknęła Róża. Szabasówki daj, żeby jak ogień paliła...
Żyd przyniósł posłuszny.
— Co tu u was słychać? spytała. Kto umarł, kto się urodził, a kogo licho wzięło... Cóż pan z Brończéj? czy już zdrów?
— Pojechał ci dawno do Warszawy, rzekł żyd, i słyszę konie i ludzi odesłał, sam nie powrócił.