Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— We mnie! w Cygance! W córce włóczęgi? — potrząsła głową — a! nie, droga pani, to być nie może! Ta miłość byłaby obelgą dla mnie, bo wieczną i uprawnioną być nie może, a z mej strony ja jej ustępstw nie uczynię. Kochanką niczyją być nie chcę, niczyją żoną nie mogę, zostanę sama.
Laura popatrzyła na nią i znalazła ją cudnie piękną w tym zapale i ożywieniu, z czarnymi oczyma ognistymi i różowymi wargi pół otwartymi, spod których perłowe, prawdziwie cygańskie świeciły ząbki.
— Sama! dziecko moje! — westchnęła Laura — tak mówi zuchwała młodość, czując w sobie siły do życia, ale przejdą lata, ostygniesz, zmienisz przekonania i przebłagać się dasz kiedyś. Niestety! patrz, aby to nie było za późno.
— Ja się nie zmienię, bo mój los zmienić się nie może — szepnęła Lenora — nie mówmy o rzeczach smutnych.
Laura, korzystając z wyrażonego życzenia, poczęła się trzpiotać, paplać, śmiać, opowiadać i tak przedłużyła rozmowę do ostateczności, bo gdy spojrzała na zegarek, była już godzina obiadowa. Wybiegła więc, biorąc dla pośpiechu dorożkę do domu, bo spalony i zepsuty obiad był dla niej wielką klęską... jedzenie i paplanie tylko ją już na świecie utrzymywało.
Ale w księdze przeznaczeń napisane było, że tego dnia obiad będzie jadła przegotowany, pieczyste spalone i leguminę opadłą, w domu bowiem, w chwili gdy wchodziła, nawinął się lord, który właśnie ze smutną twarzą, nie zastawszy jej, miał odejść. Nie prosić go na chwilę, byłoby niegrzecznością. Usiadła na kanapie w nadziei, iż niedługo zabawi, a że lord wszystko, co czynił, robił powoli, rozważnie, nie śpiesząc się, obrachowanie, rozmowa poczęła się bez żadnego względu na porę obiadową.