Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I roztrzepany niezmiernie — odpowiedziała Zara. — Bawi go to, ale nie spodziewam się, ażeby w życiu co brał na serio. Dobry chłopak...
— Mówią, że ładny.
— I ładny chłopak, i miło wychowany, ale nic więcej.
— Rozumiem, nie kochasz go! No, a tenże ślamazarny trochę wychowaniec, co się dał zabić dla asińdźki... żyje?
— Żyje! przywieźliśmy biednego do Warszawy, dzięki staraniom doktora zdaje się, że ocalenie jego zapewnione.
— Wszystko więc jak najszczęśliwiej się składa — przerwała Laura. — Dodam dla twej wiadomości, że hrabina Pyza i szanowny jej synalek napsuwszy sobie krwi pojechali do wód ją naprawić. W ostatnich czasach tak się im nie wiodło, że niewdzięczną opuścić musieli ojczyznę. Byli przedmiotem niemal powszechnej pogardy.
Panie obie zamilkły, ale Laura umiała cenić czas i pamiętała na krótkość ludzkiego życia, nie mogła więc długiego ścierpieć milczenia.
— Lord już dziś wiedzieć będzie o twoim powrocie, nie darowałby mi, gdybym cię nie uprosiła na wieczór. Musisz przyjść na herbatę.
— Daruj mi, droga pani — ściskając ją szepnęła Lenora — to być nie może. Cenię twe serce dla mnie, gotowa jestem na rozkazy, ale nie będę u mej pani, chyba gdy nikogo tam nie zastanę, gdy same pozostać będziemy mogły... Ze światem zerwałam na zawsze.
— No? a lord? — szepnęła Laura.
— Lord? Ale czymże ja dla niego jestem, a on dla mnie? Dobrymi znajomymi, których się mile wspomina...
— On się szalenie kocha...