Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

służyć jej z zaparciem się i z dala po cichu uwielbiać? Może to pojęcia mojego wieku, ale uczciwą miłość, w której nie ma egoizmu, taką sobie przedstawiam.
Zbigniew coraz bardziej był pomieszany.
— Szanowny konsyliarzu, budujesz przypuszczenia, do których ja, nie rozumiem prawdziwie, jak mogłem dać powód? Czym?
— Doktór musi być jasnowidzącym.
— I może się mylić.
— Może, to prawda! Zobaczymy więc jutro, pojutrze, czy kochasz matkę szczerze, a pannę Lenorę tak, jak powinieneś ją kochać, czystym sercem wdzięcznego wychowańca. Zresztą — dorzucił doktór wstając — kto ma życie, ma wszystko. Dzieją się cuda, spodziewać się można zawsze, póki w piersi tchnienie, póki w sercu bicie.
Na tym przerwana została rozmowa, a że doktór po raz pierwszy oglądał podtatrzańską okolicę, wyszedł przypatrywać się łańcuchowi gór i studiować florę i fizjonomię kraju dla siebie nowego.
Nadto miał wszakże na myśli i sercu, ażeby z wielką uwagą badaniom się tym oddać; los Zbigniewa i ostatnie słowa Lenory zajmowały go najmocniej. To — kocham innego! — tkwiło mu w umyśle nierozwiązane dlań i niezrozumiałe. Byłże ktoś zupełnie nieznany, czy wreszcie ów wdzięczny i zręczny magnat węgierski, czy lord, o którego zajęciu się Lenorą w całej mówiono Warszawie. Odgadnąć było trudno, pytać niegrzecznie, a stary wszakże był ciekawy człowieka, który to serce mógł pozyskać.
Dumał tak, chodząc po trawniku i przypatrując się uroczemu obrazkowi łańcucha gór w oddaleniu, gdy Lenora wyszła z chaty, ubrana całkiem czarno, tak jak wówczas chodzili wszyscy, z wyrazem twarzy po-