Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zaszczytnie. Cóż wart taki człowiek! Tyle co żołnierz, który ucieka z pola bitwy.
Zbigniew westchnął.
— Proszę kochanego konsyliarza — zawołał silniejszym nieco głosem — dlaczegóż mnie obwiniasz... gdy choroba moja jest skutkiem przypadku?
— Tak, ale kuracji tego nieszczęsnego wypadku lepiej od lekarza mógłbyś dopomóc, gdybyś chciał żyć!
— Ale cóż doktorowi dało tę myśl, że ja żyć nie chcę!
— Ta myśl wyryta jest na twoim czole — rzekł lekarz — nie możesz jej ukryć przede mną. Smuci mnie ona szczególnie dlatego, że miałem lepsze wyobrażenie o tobie, a teraz poznaję, że się omyliłem.
Doktór widocznie, zamiast lekarstwa, używał ambicji jako pobudzającego środka, bo wiedział on dobrze, iż w duszy młodego człowieka, gdy już nic rozgrzać nie potrafi, środek ten nieraz działa najskuteczniej. Mówił dalej:
— Nie chcę dobadywać się przyczyn, które tę apatię w tobie zrodziły, panie Zbigniewie, chociaż mnie, staremu doktorowi, wolno by było odgadnąć je, odsłonić i po ojcowsku za nie połajać.
Zbigniew się żywo poruszył... czuł się odgadnięty, wstyd mu było.
— Toż samo, co cię popchnęło w pogoń za panną Lenorą, co było przyczyną tych ran i wypadku, dzisiaj zrodziło zwątpienie i zobojętnienie dla życia. Pozwól sobie powiedzieć, że pojmując miłość młodzieńczą, choć doktorem jestem, nigdy jej tak prozaicznie nie wyobrażałem sobie, ażeby pragnęła koniecznie być zaspokojona brutalnie lub skazywała się na śmierć. Miłość, jak ja ją stary rozumiem, choćby była bez nadziei, winna do życia budzić, a nie zniechęcać do niego. Nie jestże szczęściem widzieć istotę ukochaną,