Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nim ją zabierzesz — odezwał się nareszcie z dziwnym westchnieniem Dżęga — niech no ja z nią pomówię; dam jej jeszcze naukę na drogę.
— Jaką? — groźnie spytał magnat trochę wylękły — ona już należy do mnie, wara obrazić ją słowem nawet!
— O, nie bójcież się, muszę się z nią pożegnać — rzekł stary — to długo nie potrwa, dwa słowa.
Schował fajkę do kieszeni i skrobiąc się po siwych kudłach, powlókł powolnym krokiem ku córce, która stała jeszcze w tym miejscu, gdzie ją był Sandor porzucił.
— No — rzekł — wszystko skończone! Nie masz czego płakać. Lepszy cię los spotkał, niż się spodziewałem. Chłopak ładny i zdaje się powolny. Nie patrzże tak na mnie straszno, głupia dziewczyno — dodał gniewnie — powinnaś mi dziękować.
Lenora przystąpiła doń powoli.
— Bądź zdrów — rzekła — Bóg ci, jak ja, przebaczy, bo nie wiedziałeś, coś czynił, a on wiedział, jak mną rozrządzić. Nie lękaj się, wymówek ci czynić nie będę, ale uczyń mi łaskę przy rozstaniu.
— Wszystkie odzienie ci oddaję... bierz — zawołał Cygan nie rozumiejąc dobrze, o co chodziło.
— Poszłam za tobą — odezwała się — w nadziei, że cię dla mojego Boga nawrócę. Bóg nie przyjął ofiary, ale On cuda czynić mocen; zrób to dla mnie — dodała zdejmując z szyi krzyżyk złoty, na sznurku jedwabnym zawieszony — uczyń to dla mnie, pozwól, abym ci włożyła ten wizerunek Boży poświęcony na szyję; to, czego ja nie dokonałam, On cudem uczynić może, przemówi do serca, znajdzie doń drogę, jakiej ja nie potrafiłam wyszukać.
Dżęga patrzył śmiejąc się.
— Che! che! — zawołał — dobrze! dobrze, będę