Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siał, odarty, zabity może, przez kogo? Przez tych opryszków bezdusznych, którymi jej ojciec dowodził.
Nogi zadrżały pod nią, zsunęła się na ziemię. Myśl ta, że Zbigniew padł ofiarą dla niej, że matkę opuścił i osierocił, piekła ją jak żelazem rozpalonym. Kochała go jak brata, przywykła doń była, jak do istoty wypielęgnowanej przez się. Była to dla Lenory największa strata, najboleśniejszy cios, jaki ją mógł dotknąć — a padł z ręki, jeśli nie ojca (i tego pewną być nie mogła) — to przynajmniej jego towarzyszów i za wiedzą wodza, bez którego nic się nie działo.
W osłupieniu łzawym, schowawszy papier i książkę nieszczęsną, pozostała tak zdrętwiała. Co począć było, co począć!
Siedziała długo w osłupieniu, słońce przez wąwóz między górami wdarło się na dolinę i długą smugą światła błysnęło, oblewając ją. Ogrzana jakby tym promieniem, rozbudzała się ze łzami w oczach. Ten ranek taki pogodny, ta wiosna otaczająca przypomniały jej dawne ranki wiosny przeżyte i życie całe, kołysane dłońmi najserdeczniejszej z matek, pieszczoty losu w dzieciństwie, jakby dlatego dane, aby po nich teraźniejszy dramat wydał się straszniejszym jeszcze.
Pusta dolina była obrazem jej życia, wśród którego stał ów obóz cygański o białym dniu, odarty z uroku poezji, z łachmanów okrwawionych i ubogiego wozu złożony, z postacią ojca, do którego stwardniałego serca, duszy skostniałej, nawet pieszczone słowo dziecięcia przemówić nie mogło. Zbigniew, broczący we krwi za to, że chciał jej przyjść w pomoc, zabity i odarty przez wspólników Dżęgi, jak widmo stał przed nią. Nie ocaliła ojca, a winna była jego śmierci. Nie śmiała spytać o niego.
Wśród tego boleściwego zadumania, w którym czu-