Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co to ty żyjesz jak mniszka? Czemu ty chłopców nie bałamucisz i nie obdzierasz! Toż to twoje lata, miałabyś od nich, co byś chciała, bo ładne liczko nie na to dała ci matka, żebyś je zakrywała? Co ty masz ich żałować! — I śmiał się stary, a Lenora spuszczała twarz zapłonioną.
Trudno było nawet od najpospolitszych rzeczy zwrócić Dżęgę do poważniejszej jakiej mowy. Gdy córki, powoli usiłującej go uczyć, słuchał, ziewał, i w końcu czuć było, że myśl uciekała gdzie indziej, a po chwili rwał się wychodzić. Na próżno szukała tej szpary, którą by do jaskini promień słoneczny mógł się wcisnąć. Po wyjściu Dżęgi klękała modlić się i płakać. Ten wysiłek miłości dziecinnej nużył ją, bezskuteczność jego przyprowadzała do rozpaczy, ale wytrwać było potrzeba. Cudem niemal nazwać się mogło to, że potrafiła od dnia do dnia najrozmaitszymi prośby, namowami, pochlebstwy, datkami starego przy sobie powstrzymać. Być może, iż zima ostra po części się też do tego przyczyniła; być może, iż porobione w Warszawie znajomości także na to wpływały — dosyć, że Dżega dotrwał do końca kwietnia. Ale gdy liście poczęły się pokazywać na drzewach, powietrze ocieplało, skowronek zaśpiewał, niebo pojaśniało, lody przeleciały i reszty śniegu stopniały, Cygan już za kij pochwycił i począł rwać się do drogi.
O stosunku córki do ojca, o jego częstych odwiedzinach oprócz Kasi nikt prawie nie wiedział. Chociaż Lenora nie byłaby się taiła z nimi, wypadek więcej niż rachuba sprawił, iż nigdy nikt nie nadszedł na to, gdy Dżęga poufale na posadzce siadłszy, podparty gawędził z córką, śmiał się z niej, półuchem słuchał, swoje prawił i godziny całe spędzał, ucząc ją