Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po niejakim czasie otarła oczy i zwolna zapragnęła wstać z łóżka, nie mogąc wytrwać w nieruchomości. Widać było, że ją myśl jakaś gniotła i miotała nią, że z nią walczyła na próżno. Siostra namawiała do spoczynku i skłonić doń nie mogła. Było coś chorobliwej gorączki w tym ruchu gwałtownym a zdradzającym chwilową bezsilność.
Po godzinnym prawie bieganiu po pokoju, Lenora uklękła się modlić. Zanurzyła twarz w dłoniach i pozostała tak długo, ukorzona, płacząca znów. Siostrze Felicji nie pozostawało nic, oprócz troskliwego nadzoru nad znękaną.
Gdy wstała, była uśmiechnięta już i spokojniejsza.
— Prawda, siostrzyczko — rzekła łagodnie — że dzieci mają względem rodziców obowiązki, równie jak rodzice dla dzieci. Prawda, że poświęcenie dla nich przede wszystkim iść musi przed szczęściem, spokojem... i osobistymi marzeniami nadziei? Prawda, siostrzyczko moja, że...
Zamilkła nagle, jakby się zlękła, ażeby jej nie odgadnięto, zamyśliła się, zapłonęła, pocałowała Felicję i spytała znów po chwili:
— Wszak ja już jestem zdrowa i silna?
— Jesteś, kochana Lenoro, na drodze do wyzdrowienia i z pomocą Bożą siły odzyskasz, ale dziś jeszcze należy się szanować, nie poruszać zbytecznie ani sercem, ani ciałem i czekać łaski Bożej.
— Nie poruszać! — powtórzyła zadumana. — A! jak ta rada serdeczna brzmi dziwnie, siostrzyczko moja; nie poruszać się ciałem, to zależy od człowieka — ale sercem? Jestże to w mocy ludzkiej?
— Po trosze — odpowiedziała siostra łagodnie — modlitwa daje ducha spokój.
— Módlmy się więc, siostro moja — rzekła Lenora — moja prośba nie wzleci pewnie ku niebu, ale