Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

który złoto przesypał do worka. — Cóż to złego zabić jednego z nich, kiedy oni nas secinami bili! Oni mają wszystko! Zapanowali nad światem, nad ziemią, każde drzewo ich, każdy kamień naznaczony, każda kropla wody policzona, a my na ziemi żyć musim i nie mamy nic. My w wojnie — a gdy na wojnie spotka się żołnierz z żołnierzem, który silniejszy zabije i obedrze. Zabijąć oni mnie!
Widząc, że Lenora płakała rzewnie, stary Cygan począł ją po swojemu uspokajać.
— Daj ty pokój tym łzom, ja jego sam nie mordował, inom patrzył, to mi się część dostała. Ja nie lubię krwi. Zjadłszy jej, jak czosnek człowiek nosi w sobie, ani się zbyć.
— Więc ty... jesteś ojcem moim! — zawołała we łzach.
Siostra Felicja podbiegła ku niej, podtrzymując i pocieszając.
— A na cóż by mi było kłamać! — rzekł stary. — Nie wierzysz! Ale się w tobie cygańskie odezwie serce, prędzej, później zatęsknisz za stepem, pustynią i włóczęgą. Co wielki Duch kazał, to się spełni. Niech oni kropią wodą swoją, nie zmyją skóry czarnej ani czarnego przekleństwa.
Westchnął.
— Pójdziesz i ty w świat! — dodał.
A boby ci nie lepiej było, tu nad tobą królują, tam my sami sobie pany. Ja nie mogę żyć bez gór, ja zejdę zimą w dolinę, powędruję po zakopconych mieściskach i nie mogę oddychać ich powietrzem, ale od puchu odwyknąć potrzeba, od białego chleba i od wszystkich kajdan ludzkich... my nie ludzie, my Cygany.
Lenora milczała. Oczy jej schły spieczone. Słuchała tej mowy przerywanej, niewyraźnej, która się