Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O tym się pani hrabina dowie, gdy przyjedzie.
Rzekłszy te słowa sędzia wyszedł do drugiego pokoju, a Alfreda porzucił osłupiałego. Wiedział on, że powróciwszy do matki z taką odprawą, będzie miał uroczyście zmytą głowę i nic nie zrobi. Nie pojmował, jaki mógł zajść wyrok, czym spowodowany. Kanceliści patrząc na jego zakłopotanie śmieli się i szydzili po cichu, nie było co robić, trzeba się było wynosić. Ze strachem ukazał się w progu matki, która piła proszki sodowe.
— No, wyłajałżeś tego gbura sędziego! — zawołała. — Cóż to za śmiałość tych biuralistów, żeby osoby wysoko urodzone śmieć ciągnąć do sądu! Ja się będę skarżyła, ja mu tego nie daruję.
Alfred milczał.
— No, cóż zrobiłeś?
— Nic nie mogłem zrobić — odparł syn — pokłóciłem się tylko. Zdaje się, że jakaś formalność wymaga osobistego stawienia się.
— To niech się oni, ci panowie, co są za to płatni, stawią do mnie!
— Zdaje się, że to nie może być.
— Ja pojadę do Zamku!
— Ale to nic nie pomoże, niech mama się uspokoi. Cóż tam tak strasznego na pół kwadransa stanąć przed sądem i na pięć minut zejść do kancelarii.
— Co ty oszalałeś, czy co? Ja! ja! co, jak żyję, w takim miejscu nie byłam.
— Ale, moja mamo, wyzwaliśmy sami proces kryminalny, mama jest stroną w nim... to są konsekwencje...
— Przecież nie może być wyroku, bo się nic nie znalazło i nic nie skończyło.
— Ja nie wiem, co zaszło, bo mnie sędzia, pokłó-