Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ksiądz posądził, że wypaplać może. Położył palec na ustach:
— Tylko ani słowa, proszę! Ze złymi trzeba ostrożnie, aby środków nie szukali nowych do uciemiężenia.
— Przecież, ojcze dobrodzieju — obrażony odparł Franciszek — znałeś mnie i za życia nieboszczki, że język umiałem trzymać za zębami.
— A teraz jeszcze bardziej! motus! Jeśli będę mówił o wyjeździe moim, powiecie, żem po oleje pojechał. Nie skłamiecie, bo i tych zabrakło. Tak! po oleje. A jaka tam droga?
— Zła, mój ojcze, na stare kości.
— A! no, jak trzeba, to trzeba. Czy asindziej masz tu jakie obowiązki? — zapytał proboszcz.
— Żadnych! Hrabina chciała mnie wziąć do siebie; odmówiłem, bom stary i u nich służyć! U nich! za nic... dali mi tedy abszyt...
— To jedź ze mną — rzekł proboszcz. — Dla bezpieczeństwa... Powiozę z sobą papiery ważne, o złych ludzi nie trudno, a Moskaliska się włóczą, a drogi nie znam. We dwóch będzie raźniej, biorę cię na mój koszt.
— Ale jak tylko to dla panienki, pojadę swoim! — ofuknął się Franciszek. — Ja bym dla niej na kraj świata poszedł piechotą.
— No i tak zacną, poczciwą, do więzienia jak złodziejkę! — zawołał ksiądz łamiąc ręce. — Nie jestże do dopust Boży, aby ten diament się w ogniu i łzach wypróbował! Fiat voluntas tua! Jeszcze szczęście, żem się o tym w porę dowiedział! Jutro o świcie w drogę, nie trzeba czasu tracić.
— Jam gotów dziś — rzekł Franciszek.
— A ja nie! — dodał proboszcz — i mów asindziej, że po oleje.
Uradowany stary sługa, choć niezupełnie wierzył