Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wojewodziny potrzebujemy wiele wiadomości. Wiem, że ich u nikogo właściwiej szukać nie możemy, jak u pani... która miałaś całe zaufanie nieboszczki.
— A! tak! tak! święta pani! ona wiedziała, że ja jej więcej niż swojego strzegłam, u mnie były klucze, kasa, regestra, póki miałam oczy.
— Proszę też Łowczanki, czy panna dobrodziejka nie wie, komu wojewodzina oddała ten kosztowny kanak familijny, który na krocie ceniono?
Panna Adalberta oczy podniosła blade i spojrzała na mówiącego, na chwilę zamilkła... zdawała się namyślać.
— Kanak! ale ja o żadnym nie wiem! nie pamiętam go! nie pamiętam!
— Mówiono, że oddała go pannie Lenorze.
— Pannie Lenci? no, nie wiem... ale ja o nim nie słyszałam.
— Nic by nie było ani dziwnego, ani złego — dodał Alfred. — My tylko nie możemy się dopytać, co się z nim właściwie stało, i dlatego chcielibyśmy się czegoś dowiedzieć.
Staruszka głową kiwała.
— Nie wiem! no, nie wiem o żadnym kanaku... a jeszcze tak drogim!
— Trzeba przyznać — mówił Alfred, jakby odwracając rozmowę — że przywiązanie cioci do panny Lenory było bardzo żywe...
— A czemuż to się dziwować? — wyjęknęła staruszka — toż to było przybrane jej dziecię, kochane, miłe, dobre, serdeczne.
— I ze wszech miar godne miłości jej — dorzucił Alfred — nie przeczę... bardzo! bardzo!
Panna Adalberta, która kochała Lenorę na równi z wojewodziną, złożyła ręce, podniosła oczy i ze łzami rzekła: