Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom II.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ani ochoty do dalszej pracy, ani przywiązania coby go podtrzymywało.
Odzyskawszy cokolwiek przytomności, zamknął się znowu sam w sobie Dembor, i nieszczęście tem tylko nań podziałało, że z milczącego wprzód, pełnego powagi tryumfatora, zrobiło nieszczęśliwego szydercę. Życie począł uważać jako farsę śmieszną i głupią, z której tylko drwić było warto, w nic dobrego na ziemi nie mogąc uwierzyć, ludzi miał ogólnie za nieudolnych komparsów, a los za ślepą loterję. Całe dnie chodził z założonemi w tył rękami, z głową spuszczoną, z usty ściśniętemi, niechcąc już wiedzieć o niczem, przyjmując przyjaciół i znajomych najboleśniejszemi drwinami i usadzając się na zrobienie im przykrości lub rozczarowania.
Gdyby nie to fatalne usposobienie i zniechęcenie prowadzące do jakiegoś kwietyzmu, byłby może potrafił więcej ocalić majątku i wybrnąć z tego kataklizmu ze znaczniejszą cząstką. Plama który się obawiał aby go zbyt z powodu tej sprawy nie czerniono, zdawał się skłonny do ustępstw, ale Dembor go odepchnął. Zraził tak i rozpędził wszystkich życzliwych sobie; zbyt małą rzeczą uważając te łachmany dawnej fortuny, nie chciał się schylać by z nich cokolwiek wyratować, poniewierając tymi co mu się nastręczali z pomocą, i odtrącając najprzychylniejsze ręce wyciągnione ku niemu z najlepszą chęcią i rzeczywistem współczuciem. Wszędzie upatrywał interes, wszystko tłumaczył egoizmem, i pustką się w końcu otoczył, gdyż nikt zbliżyć się już do niego nie śmiał.
I nikt nie podzielił z nim tego wygnania, zostawiono go w samotności bez Boga i modlitwy, na pastwę utrapieniu i przejadającej boleści.
W głuchej ciszy, starzec zawcześnie zgrzybiały, złamany, utracił nawet powagę która go za dni lepszych otaczała, i nie obudzał litości, bo sam nie miał jej dla nikogo.
Tymczasem w Warszawie pani Demborowa urządzała sobie, ożywszy na nowo, dom skromny, ale z wielką