Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Choroby wieku tom II.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowaniem i poufałością razem, z radością szczerą, pełne mając słów serca i usta, każdy wołał, wyprzedzał, a rotmistrz uśmiechał się patrząc z uszczęśliwieniem wewnętrznem.
— Wszystko można stracić z dopustu Bożego, zawołał, ale serc ludzkich nic wam nie odbierze, pókiście, ich warci, i to skarb lepszy nad kowane grosze. W najcięższem strapieniu znaleźlibyście zawsze z kim je podzielić, boście nie ekonomicznych ale ewangelicznych trzymając się zasad, zamiast reformować ludzi, kochać ich umieli. Miłość jedna taki owoc dać może, miłosierdzie wyrozumowane nigdy — co się rozumem robi, za to kpinami płacą...


XXVIII.

Powróćmy jeszcze na chwilę do Demborów. Niebezpieczeństwo może nie było jeszcze tak wielkie, jak przestrach, który je zolbrzymiał. Dla ludzi, którym nawet na myśl nie przyszło nigdy, by utracić mogli prawnie i uczciwie nabytą własność — groźba zmiany stanu zadała boleść niewypowiedzianą. Nigdy żadne z nich nie przypuściło na chwilę, by zamiast wzrostu przyjść mógł upadek, a na ten cios ani lekarstwa w duszy, ani nawet rezygnacji wydobyć z siebie nie mogli. Dembor osłupiał w pierwszej chwili, zdało mu się to snem jakimś przykrym i zmorą nieprawdopodobną. Wprawdzie obrachowawszy się widział, że w najgorszym razie cośby mu jeszcze zostać musiało, ale stosunkowo do znaczenia teraźniejszego, do potęgi jaką posiadał, ta resztka byłaby nieznaczącym, lichym skrawkiem, którym obdzielić się było trudno.
Tak wszystko w świecie jest warunkowem, co dla jednego stanowi niedościgniony ogrom, dla drugiego jest prawie niczem. Po zaspokojeniu pierwszych istotnych potrzeb, od dostatku do bogactwa nieskończony gościniec, którego nie widać celu. Im więcej się posiada, tem więcej pragnie. Sam człowiek potrzebuje mało, ale w miarę