Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
54

— Łaska to pańska! odrzekł uśmiechając się napiły. At! człek się to niby zna i lubi.
— Któżby znów koni nie lubił! rzekł Pan Mateusz, ja zawsze z upodobaniem zatrudniałem się niemi! mam nawet stadko, mogę powiedzieć niebrzydkie.
— Pan Dobrodziéj ma stado! zapytał oblizując się Bałabanowicz.
— A jeśli Pan ciekawy, każę wpędzić na dziedziniec, od takiego znawcy dobrze posłyszeć zdanie. Co też powiesz o moich konikach!
— Ale to subjekcja!
— Nic, nic! konie tu są blisko, każę zaraz przypędzić. Hej! jest tam który! Słyszysz, przypędzić tu stado przed ganek.
— Zaraz Panie!
W kilka chwil zatętniał dziedziniec i żwawe stado pokazało się przed oknami. Wyszli wszyscy na ganek. Bałabanowicz swojém nieznaczném spójrzeniem z pode łba wnet przebiegł hasające konie, policzył, rozpoznał i zaczął chwalić.
— Ten konik, rzekł, dobréj rassy!
— Po tureckim ogierze!
— O! to zaraz znać, z grzywy, ogona i ze