Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
207

P. Mateusz nie pojmował jaki mógł mieć związek z wypadkami wczorajszemi Bałabanowicz, o którego nawet znajdowaniu się w sąsiedztwie nie wiedział; jednakże przeczucie mówiło mu, iż ten człowiek może coś wiedzieć. Nie zsiadając więc z bryczki pędził ku Koziéj karczemce, położonéj o dobrą milę od Brzozówki. Poźno było gdy tam stanął i ledwie się dostukał. Wszedłszy ujrzał kogoś leżącego na stole i chrapiącego mocno.
Był to Bałabanowicz.
Rozdmuchano przygasły ogień w kominie, a ex-plenipotent, który spał ubrany, porwał się na widok P. Mateusza.
Pierwsze spójrzenie tych dwóch ludzi na siebie, były przestraszające przenikliwością. Zdawali się mierzyć, nim mieli przystąpić do walki. Wreście P. Mateusz niecierpliwy zawołał.
— WPan mnie tu wezwałeś?
— Tak jest.
— Jaki masz do mnie interess?
Bałabanowicz bez żadnego fałszywego wstydu, rzekł.
— Pan mnie odarłeś i zgubiłeś, przywiodłeś mnie do kija i torby.