Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
208

— I cóż z tego? przerwał mu przybyły, to chodź z torbą i kijem.
— Pan mając mnie w ręku, wydarłeś mi to, na co ja całe życie pracowałem.
— Co ja całe życie kradłem.
— Jeśli kradłem to nie u niego, odpowiedział Bałabanowicz. Teraz ja mam go w ręku i muszę swoje odebrać.
— Jak? co? co ty mówisz?
— Mówię i powtarzam że mam cię w ręku.
— Jakim sposobem?
— Ja to postarałem się, aby ci żonę wykradziono, w moim ręku jest ona, teraz wybieraj prędko, albo mi oddasz coś wziął we dwój nasób, albo pożegnaj się z żoną i majątkiem.
Pan Mateusz skoczył na Bałabanowicza i chwycił go za piersi.
— Daj pokój, rzekł ex-plenipotent spokojnie, ja mam z sobą ludzi.
P. Mateusz odskoczył zżymając się.
— Mam z sobą ludzi, powtórzył Bałabanowicz, nic mi nie zrobisz siłą, a choćbyś mnie tu podarł na sztuki, na nicby ci się to nie zdało; bo nie powiem słowa, póki nie stanie ugoda.