Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
195

dano kawę i sucharki, bo już było po obiedzie, nowe pokolenie piesków assystowało temu, a Podkomorzyna jak dawniéj nieustannie gderała na nie.
Przekonawszy się, że nikt ich nie podsłuchuje, Sędzia wytoczył swoją sprawę i jak mógł najwyraźniéj, najjaśniéj opisał zdradę P. Mateusza względem siebie, jego obchodzenie się z żoną, a nareście co przeciw temu uczynić zamierzał, aby Annę ocalić. Podkomorzyna słuchała z atenciją, z powagą, i z tak zimną krwią, jakby nic nierozumiała.
— Jednak, dodała w końcu, P. Mateusz ocalił mnie z nieszczęścia.
— Miał w tém swój własny interess, odpowiedział Sędzia, bo mu chodziło o zniszczenie zapisów, a do tego korzystając z nieszczęśliwego położenia Bałabanowicza, odarł go do koszuli.
Podkomorzyna, która zawsze miała jeszcze niejaką słabość dla swego ex-plenipotenta, bardziéj się poruszyła tém przypomnieniem, niż wymównemi żalami nad losem Anny. Postrzegł to Sędzia i zręcznie z tego korzystał.
— Ten biedny Bałabanowicz, dodał, zostaje teraz z łaski jego w największéj nędzy, a je-