Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
145

Gdy we drzwiach ukazał się P. Mateusz, nie poznała go, aż się odezwał pokornie.
— Jak się ma Ciocia?
— Pan Mateusz! tu!
— Cóż dziwnego? dawnobym tu już być powinien!
— Jakto? to ty się nie gniewasz na mnie?
— Ja? a za cóż miałbym się gniewać —
— Wszakże ty chciałeś mojego majątku? czyhałeś na niego, życzyłeś mi śmierci?
— Ja! to chyba Bałabanowicz mógł mówić.
— Właśnie.
— Alboż nie miał w tém swego interessu, ten niegodny zwodziciel?
— Ach! nie mówże tak o nim! to mój mąż!
— A jednak jest to najniepoczciwszy człowiek. Myśmy ubolewali nad losem Cioci, ale cóż mogliśmy począć? I dziś z największą ostróżnością wkradłem się tu, wiedząc, że go niema w domu, dla niczego więcéj, tylko abym okazał, że nie byliśmy chciwi i niewdzięczni jak nas odmalowano. Ten człowiek zdradzał Ciocię, oto są na to dowody.
Tu P. Mateusz rejestra dawno przygotowa-