Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystko téż co mówiła Rzepkowa, co szeptała Maryś, nie skutkowało... W duszy czuł, że ofiary dziewczęcia przyjąć mu się nie godziło...
Rejent chory, który z łóżka się ruszyć nie mógł, uwiadomiony o przybyciu kobiet jakichś do Staszka, wysłał starego sługę na zwiady.
Właśnie wśród tego milczenia smutnego zjawił się on na progu. Spojrzał na siedzących, nie wiedział jak począć, tabakierkę okrącał w ręku i bąknął:
— Jegomość pyta, możeby co dać przekąsić... Jéjmoście z podróży, w karczmie oprócz, chowaj Boże, jaj niema nic — bo to żyd, niewiara — tylko aby wódkę śmierdziuchę szynkował.
Rzepkowa najrezolutniejsza odwróciła się, dając sobie ton pewien.
— Nie od tego... rzekła — żeby, jeżeli łaska gospodarza... bo rzeczywiście po drodze, żeby nie zapas z domu...
Zgarbiony w pół sługa stał, bo mu nie tyle o danie posiłku szło co o dostanie języka.
— A panie z daleka? szepnął.
— Dobry kawał drogi, bo to za Białą, — rzekła Rzepkowa, no i konie pomęczone, choćbyśmy na noc chciały daléj...
Tu Maryś przerwała.