Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gi pocznie mnie oszukiwać w taki sposób, że i skontrolować nie potrafię. Lepiéj więc młokosa odprawić.
Staszka tedy wśród roku wypędzono, a mściwy ekonom postarał się o to, aby i świadectwo było jaknajgorsze, gratyfikacya jaknajmniejsza.
Chłopak znienacka znalazł się bez miejsca, okrzyczanym w okolicy za zuchwałego i niezdolnego, z kilku zaledwie talarami w kieszeni; — pieszo... bez widoku żadnego na przyszłość.
O pomieszczeniu się w sąsiedztwie ani mógł myśleć, bo Bałchacki temu zapobiegał; iść służby szukać daléj robiło wrażenie złe... Pytać musieli wszyscy dlaczego tak daleko wędrował za chlebem.
Jakkolwiek położenie było nadzwyczaj przykre — Staszek nie stracił otuchy i nadziei, że sobie da radę. Musiał jednak na razie wyrzec się odwiedzin w Szerokim Brodzie, dla odwiedzenia Marysi, bo mu wstyd było stawić się przed nią pieszo i jak żebrak jaki.
Było to na wiosnę, więc do podróżowania per pedes apostolorum niezły czas. Przechodzące deszcze i burze mógł gdzieś przestać pod dachem, a przynajmniéj nie marznął. Bogu więc dziękował, że odprawa nie wypadła zimą.