Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trusiu cierpliwość, przynajmniéj dopóki ja się z Orzelską nie zobaczę.
— Nikt mnie nie widział, i niespotkałem się z nikim, odparł Piotr. Chodźmy na górę.
Poszli więc. Ledwie próg przestąpili, przyszedł się im pokłonić gospodarz, Niemczyk w czarnéj czapeczce na łysinie, bardzo grzeczny, ale dziwnie nieprzyjemny. Przepraszał on polskich panów grafów, że się im był zmuszony naprzykrzać, lecz okoliczności pewne, potrzeba pilna wymagała, by ich prosił o zapłacenie komornego i rachunku.
Uderzyło to Wojskiego, który kazał sobie podać na piśmie ile należało, ale zarazem dosyć dumnie oświadczył, iż nazajutrz się wynoszą. Niemiec na to uśmiechnął się nieznacznie, pokłonił, nie odpowiedział nic, ale ani się uniewinniał, ani nadal zapraszał. Wereszczaka zapłacił złotem milczący i gospodarza pożegnał, który odszedł z pokłonami nie mówiąc nic.
— To nie jest bez kozery! zawołał Wojski po wyjściu Niemca, nie mogę zrozumieć, plotka jakaś czy intryga, wszakżem pewny, Jezu najsłodszy, że taki niemaszek nie pozbywa się chętnie z domu tych, którzy mu dobrze płacą.
— Może sobie znalazł takich, co mu lepiéj jeszcze płacić przyobiecali, rzekł Piotr.
— Byłoby to prawdopodobném gdyby połowa mieszkań, równie porządnych jak nasze, nie stała pust-