Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nowie, co to teraz po bożym święcie chodzi! Sodoma i Gomora! jak Pana Boga kocham.
— Na ten raz moja jejmość mogę wam uczciwém słowem zaręczyć, iż zgorszenia nie ma, rzekł Wojski. Ufam waćpani, to jéj z gruba całą sprawę powiem. Zechcesz pomódz, będziemy się znali do wdzięczności, nie, toć musu nie masz.
— Niech no pan mówi, zobaczymy, szepnęła gosposia.
— Sprawa w tém, że człek niegodziwy cudzą sobie żonę przywłaszczył, że ją tu ukrył, że ją więzi i męczy, i że mu ją odebrać potrzeba.
— A no, to sprawa święta, jeśli pan szczerze mówi, pomożemy. Ja jestem prosta kobieta, dodała, ale tu około tego dworu ocierając się, wiele się rzeczy napatrzyło, nasłuchało, więc jak trzeba delikatnie postąpić, rady sobie damy.
— Jakże panią zowią? spytał Wojski.
— Mnie? tu mnie wszyscy znają, mąż przy dworze nazwisko ma Suzler, więc ja Suzlerowa, a imię mam Magdalena, a pókim za mąż nie poszła zwałam się Szewczyńską, ojciec był przy ogrodzie koło saskiego pałacu.
— Więc, pani Suzlerowa, odezwał się Wereszczaka. Ta osoba, o którą mi chodzi, oddana jest pod straż Niemce na Nowém-Mieście.
— A jak się ona zowie?
Wereszczaka popatrzył jéj w oczy z wahaniem.