Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

widok łez do wściekłości gniew w nim rozbudzał. On nie był tak wstrzemięźliwym w słowach, wybuchał, łajał, milczenie też gniew jego zwiększało i nie rychło wpadłszy weń się uspokoił. Dnie tak przechodziły na męczarniach, których odmalować niepodobna, bo one miały tysiące niepochwyconych odcieni.
Dopóki byli w kraju, Marya zachowywała jakąś nadzieję, z któréj sobie zdać nie mogła sprawy, gdy przyszło go opuścić, rozpacz prawie ogarniała ją. Zaczynała się lękać coraz bardziéj o los swój i dziecięcia, bo wiedziała, że człowiek ten na największą zbrodnię się mógł ważyć. Każdą noc niemal spędzała bezsenna, czuwając nad Urszulką, na najmniejsze poruszenie zrywając się, z niedowierzaniem śledząc każdy krok Wita.
Tak przebyli drogę do stolicy Saksonii, a gdy nazajutrz wynalazłszy swą dawną znajomę, rotmistrz umieścił Maryę z dzieckiem na Nowém Mieście, ucieszyła się prawie z tego oddzielenia od niego. Lecz tu znowu, wśród ludzi nieznajomych, niemiłych, niedowierzających, lękać się zaczęła jakiéjś zasadzki, jakiéj łatwo dającéj się ukryć zbrodni. Zdawało się jéj, że życiu dziecka coś zagraża. Do gospodyni, pani Holzer, sam język zbliżyć się nie dawał, przy tém powiernica rotmistrza nie obudzała zaufania. Pierwsze dni zbiegły na wzajemném niemém badaniu. Przestrzeżona, iż miała do czynienia z osobą obłąkaną, pani Holzer obchodziła