Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pani Lina Holzer zgodziła się skwapliwie na przyjęcie dozoru nad chorą, zaręczyła, że jéj na chwilę z oka nie spuści, wyjść nie da na krok, nikomu do domu nie da przystępu i miéć będzie o niéj i córce największe staranie. Umieszczenie to żony osobno, zdawało się rotmistrzowi najbezpieczniejszém, w razie gdyby go tu ścigano i uchodzić lub skrywać się potrzeba.
Przez kilka dni śledząc panią Holzer i przybywając niespodzianie na Nowe Miasto, przekonał się, iż Marya aż do zbytku i umęczenia była pilnie dozorowaną. Mieszkanie było istném więzieniem, a w przedpokoju, nieodstępny stróż, siedziała z pończochą Lina Holzer. Wprawdzie z okien mieszkania, przez zielony ogródek, który się do Elby ciągnął, widać było rzekę, kościoły miasta, zamek, most i krajobraz ożywiony, a piękny, lecz serca uciśniętego nie rozbawią oczy.
W drodze rotmistrz był ponury, niecierpliwy, milczący. Marya nie odezwała się słowem do niego. Jechali z sobą nie mówiąc do siebie, a tam gdzie opór był bezsilnym, nie chciała się zniżać daremnie kobieta nieszczęśliwa do próżnéj słów szermierki. Tuliła swe dziecię, szeptała doń po cichu, dała się prowadzić, zamykać, wieść, nie odzywając wcale. Czasem gdy boleść wzrosła, gdy zwątpienie opanowało serce, zaczynała płakać po cichu, przyciskała Urszulkę do serca i dziecię na widok jéj łez płakało także, lecz łkały tak, aby rotmistrz nie słyszał, gdyż