Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mackiem trafił jak w dym na świeży ślad. Rotmistrz tu wczoraj przybył, do pałacu saskiego chodził, po konie pocztowe posłał i rano wyruszył w drogę. Czy ta podróż była istotną, czy zmyśloną, dosyć że ślad ginął.
Na poczcie Niemcy nie mieli zapisywanych podróżnych, tegoż dnia i niemal o téj saméj godzinie wyjechało kilka pańskich karet i dworów do Drezna. Króla bowiem podówczas w Warszawie nie było, miasto puste, a że się go nie spodziewano rychło, z pilniejszemi sprawy podążał, kto mógł, do Saksonii. Z rozmaitych poszlaków wnosić się dawało, że i rotmistrz z żoną i dzieckiem tam udać się musiał.
Jak skoro w kraju go pochwycić już mało było nadziei, a na obcéj ziemi szukać należało, sprawa znacznie się stawała trudniejszą, tam już ani go siłą myśléć było brać, ani otwarcie występować, musiano chytrością, przebiegłością, sztuką niemal przyjść najprzód do odzyskania Maryi, a potém do pochwycenia złoczyńcy.
Konie zmęczone, potrzeba obmyślenia środków, narady, zmusiły choć dzień jeden tu pozostać. Wojski nie wiele miał stosunków, rotmistrz żadnych, co było ludzi czynniejszych i wpływowych, siedzieli po wiejskich rezydencyach lub w Saksonii, w Warszawie stosunkowo było ich mało. Wereszczaka tylko niezmordowanie się krzątając i zużytkowując najmniejsze stosunki, o jakich mógł sobie przypomniéć, wydobył tę wiadomość o Wicie, iż w szczegól-