Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzie byli przy składaniu go do trumny. Wprawdzie nikt tam tak bardzo twarzy nieboszczyka się nie przypatrywał, a najmniéj biedny Piotr, dla którego była wstrętliwą. Śmierć jednak tego człowieka, nie zdawała się już ulegać najmniejszéj wątpliwości. Mająteczek, jaki sobie w sąsiedztwie Bożéj Woli nabył, przypadał spadkiem na Piotra, ten jednakże się go zrzekł i wiedziéć o nim nie chciał. Okazało się jednak, że na kilka miesięcy przed wyjazdem, sprzedał go już nieznanemu szlachcicowi, z innych stron przybyłemu. Zapomniano o Wicie i mało kto po cichu tę krwawą a straszną opowiadał historyę, o któréj dla poczciwéj rodziny zapomniéć chciano. Panu Piotrowi szło z Bożą pomocą wcale nieźle; przybył na świat po roku synek, potém córeczka, gospodarstwo się wiodło i, że wszystkiego wspomnienie czas zaciera, przebyte nieszczęścia powoli się zapominały. Oba z Wereszczaką polowali po okolicy, odwiedzali sąsiadów, a nieraz i dalsze przedsiębrali wycieczki. Wojski się jakoś ożenić nie mógł, staruszce matce jego bardzo to było bolesném, chciała koniecznie póki żywa pobłogosławić synowę, i widziéć syna szczęśliwym. Prosiła więc nieustannie Piotra, aby go swatał i żenił.
— Już bo widzisz, że doszedł do tego wieku, w którym się człowiek sam nie żeni, zaopiekuj że się nim, wybierz mu dobrego rodu dziewczynę, niech sobie będzie i ubogą, byle krew poczciwa i serce szlachetne...