Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i okolicy wieść o powrocie Piotra, ściągnęła tłumy ludzi. Co żyło, biegło go oglądać, witać, winszować, a ci co patrzyli na niewolę Maryi, wielbili Opatrzność, która ją wyratowała. Dano znać Piotrowi, że gromady stoją w dziedzińcu; drzwi się otworzyły i stary Panas wszedł z czapką w ręku, rozradowany padając mu do kolan.
— Paneńku, wychodźcie do swoich, tam gromada na was czeka, niech że się i oni pocieszą.
W istocie, mimo ciemnéj już nocy, dziedziniec był pełen, ganek, schody. Wynieść kazano światło, zapalić kagańce i Piotr z żoną, Urszulkę wiodąc za ręce, wzruszony wyszedł naprzeciw tłumu, witany okrzykami radości.
Stary arendarz, żyjący jeszcze dworscy dawni cisnęli się do pana Piotra. Z dawnych rezydentów, którzy zawczasu pomyśleli o sobie i zwinąwszy węzełki, pouchodzili każdy w swoją stronę, nie było nikogo... Improwizowana uczta zakończyła ten dzień, którego końca tak trwożliwie wyglądał zacny pan Wojski... Nawykły dzielić wszelkie swe, szczęśliwe szczególniéj przygody ze starą matką, Wereszczaka nie miał nic pilniejszego, nad wyprawienie tejże nocy posłańca do niéj z oznajmieniem o niespodzianém szczęściu i z prośbą, ażeby mu przysłano brykę, strzelby i psy, bo zaraz nazajutrz miał w tutejszych lasach zapolować. Łowy te wszakże nie przyszły do skutku, dzień to był bowiem uroczysty jeszcze, który starodawnym obyczajem rozpoczęto