Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W milczeniu powoli zbliżali się ku dworowi. Coraz wyraźniéj jaśniały te okna domu w połowie przez Maryę zajmowanéj. Oba wlepili oczy w nie, a Wojski z bijącém sercem Pana Boga prosił, ażeby oszczędził męki i zgrozy Piotrowi. Hałasu we dworze nie słychać było wcale, cisza dziwna, tylko około stajen widać było parę powozów, jak gdyby świeżo wyprzężonych.
— No! wiesz co, rzekł Wojski, ja już ochłonąłem i tyś się zgniewał darmo, kto by tu śmiał ucztować? Rzecz prosta, zdaje mi się, że wojewodzina być musi. Powozy stoją przed stajniami.
— Ja to też widzę, odezwał się Piotr, sądzę także, iż zacna staruszka instyktem tu przybyła na ten dzień. Na sercu mi lżéj.
— A widzisz, zawołał Wojski, weseléj nieco, nigdy nie trzeba, Jezu najsłodszy....
Niedokończył już, bo w mroku ujrzał oczy Piotra wlepione z rozpaczliwym wyrazem w ten dom, usta miał ścięte, ręce mu drżały. Konie rwały się do ganku, minęli most. Piotr popędził bułanego, i zsunął się z siodła osłabły, padając na schody gankowe.
— Na miłość Bożą! siły, męztwa, rzekł Wojski podnosząc go nieco, chodź, chodź, wojewodzinę zastaliśmy, widzę ludzi w jéj barwie, chodźmy.
Trudno zaprawdę opisać scenę, która nastąpiła.... niemą, dziwną, długo niezrozumiałą dla tych, którzy wchodzili tu z rozpaczą w sercu i nie mogli zrazu uwierzyć oczom własnym. Piotr stał w progu drżą-