Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mi patrząc na nią przychodzi wielka pokusa w łeb sobie wypalić.
— Na miłość Bożą! — zawołał Wojski — chrześcianinowi żeby takie myśli mogły przystępować do głowy. Wstydź się — pluń na czarta, przeżegnaj się i — ot, jedźmy do lasu.
— Mówię ci — odparł Piotr z pozornym spokojem — nie mogę.... Ta myśl samobójstwa tkwi we mnie tak, że mi się jéj obronić trudno. Czasem sam na sam pozostać się lękam, gdy pistolety na stole.
— Jezu najsłodszy — przerwał Wojski — dalipan chce mi się gniewać na ciebie i zburczyć! To szatańskie są myśli. Zawsze uczciwy człowiek znajdzie co robić na świecie. Grzeszna myśl, głupstwo po prostu — ale tak gnijąc i rozpaczając, a nie biorąc się do niczego, można istotnie oszaléć.
— A cóż robić? — spytał Piotr.
— Cokolwiek bądź robić, byle coś robić.
— Mówże mi co, byle nie polowanie, bo ja na rusznicę patrzéć nie mogę — powtórzył Zagłoba.
— Alboż ja wiem? — Jedźmy gdzie, przymuś się do ludzi, samotność ta gubi, do mnie nawykłeś, ze mną już jesteś jak sam z sobą.
— Dokąd-że pojechać? chyba do Wojewodzinéj — spytał Piotr — mam ochotę.
— Teraz nie, Wojewodzina się spłacze będzie lamentować i po wszystkiém, trzeba mężnie życiu zajrzéć w oczy.