Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szczęśliwie składa, jednak i do szczęścia potrzeba miéć siły, a męztwo.
Marya spojrzała, domyślając się jakiegoś nowego ciosu.
— Mów, kochana ciociu, znosić nawykłam.
— Wit umarł, rzekła najprzód ciotka, patrząc, jakie to na niéj uczyni wrażenie.
Łza potoczyła się z oczów Maryi.
— Niech mu Bóg tak przebaczy, jak ja mu przebaczam.
— Aniele mój, ścskając dodała ciotka, poczciwieś rzekła, niech Bóg mu przebaczy, gdyż wiele na tamten świat poniósł z sobą. Więcéj niż ty wiész, niż się domyślać może święte serce twoje.
— Więcéj, nie, rzekła powstając z siedzenia zbladła i wzruszona kobieta, więcéj, nie! Ja wszystko wiem! jam przeczuła, domyśliła się, odgadła jego zbrodnię, nim w szale i złości sam mi ją na pół wyznał. On był zabójcą mojego Piotra!
To mówiąc, zakryła sobie oczy.
— I ja, dodała, zmuszoną byłam dotykać ręki jego, krwią mego anioła zbroczonéj, a milczéć, truchlejąc o życie dziecka, o własne, bo z mojém, jedyna opieka Urszulce by była odebraną. A! życie moje! dni moje, moje noce bezsenne, to straszne milczenie, wśród którego każdy szelest przerażał, te pijane śmiechy obok, ta twarz zbójcy.
— Nie wspominaj, nie mów, nie dręcz się tém, co przeszło i nie wróci, dodała wojewodzina. Wiedzia-