Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

poczęli Wojskiego odprowadzać ku drzwiom oboje milczący.
Wróciwszy do Bussych domu zastał tu Piotra, siedzącego samotnie w pokoikach i płaczącego jak dziecię.... nie śmiał mu nic już mówić, a nie miał téż wiele do powiedzenia. Postanowili noc spędzić w Schandau i nazajutrz pójść jeszcze na zwiady. Oprócz domu państwa Stolzów, wiele innych stało w okolicy, a ku brzegowi Elby chatki rybaków i kamieniarzy. Okolica była dosyć ożywiona, ludna, mógł ktoś chociaż przypadkiem widziéć, spotkać kobietę, którą strój, zresztą dziecię, jakie miała z sobą, łatwą do poznania czyniły.
Nazajutrz zostawując Piotra znowu w tém mieszkaniu, od którego się oderwać nie mógł, Wereszczaka poszedł ku brzegowi rzeki. Zabrał z sobą chłopaka z gospody roztropniejszego nieco niż Michel, który mu z miejscowemi ludźmi, szpetnym mówiącemi dyalektem, służył za tłómacza.... Chodzili wszakże parę godzin bez skutku. Wracając już zetknęli się z powracającym téż od Elby i statków człowiekiem, którego wskazał tłómacz, jako blizkiego sąsiada. Był to wesoły robotnik, z oczyma lśkniącemi, z usty uśmiechniętemi, rumiany, otyły, silny, siekierą i drągiem zarabiający na życie. Chłopiec mu opowiedział o co szło, i znów nagrodę jakąś obiecać musiał, bo się bardzo dopytywał długo, rozmowę śmiechem przerywał, ramionami ruszał i kilka razy na kamienicę Stolzów wskazawszy — odszedł.