Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dołu; rzucił na nią garść ziemi Piotr z westchnieniem do Boga, ażeby się ulitował nad duszą, którą skrucha i żal może w chwili zgonu dopiero dotknęły. Wojski i on, przypomnieli sobie z goryczą te chwile młodości, gdy związani przyjaźnią, wspólnych używali rozrywek, dzieląc z sobą myśli i uczucia, nie mogli by byli nawet przypuścić, ażeby między niemi stał człowiek, który się miał w krwawego zbójcę przedzierzgnąć...
Gdy trumnę zasypano ziemią, a garbarze poczęli zsuwać nagotowany kamień, Wojski i Piotr pieszo poszli do miasta.
Sięgając ręką do kieszeni, Piotr trafił mimowolnie na ów świstek, wyjęty bez myśli z ubrania zmarłego, obejrzał go, spostrzegł niewyraźny charakter niemiecki i chciał go rzucić, gdy Wereszczaka go zapytał:
— Co to jest?
— Kawałek papieru, znalezionego w sukni tego nieszczęśliwego.
— Dajcie mi go, zobaczyć trzeba co to jest! — pochwycił Wojski.
Kartka była zbrukana, niewyraźna, niepozorna, pismem bladem zapełniona. Data u góry dość świeża jednak, nie sięgała po za owo polowanie w Moritzburga. Wojski, który z niemczyzną pisaną nie był zbyt oswojony, hieroglifów tych ani wyczytać, ani zrozumiéć nie umiał, postanowił wszakże pójść z niemi do pani Magdy, aby je wytłómaczyła. Skrę-