Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rowo przyjęty. We cztery oczy nazwała go niezdarą, powiedziała mu, że ją chyba Pan Bóg takim mężem pokarał, który woli za piecem siedziéć, niż dbać o honor domu i familii. Gdy się kwaśne to przyjęcie w późniejszym czasie nie ułagodziło, kasztelan pisał przez rozstawione kresy do Wereszczaki i do Brühla listy naglące. Brühl mu odpowiedział najprzód, iż nie miał przyjemności widziéć pana Wojskiego, pan Wojski zaś z Königsteinu wcale nie odpisywał. Milczenie to, w końcu stało się tak znaczącém, że kasztelan się o przyjaciela zatrwożył. Nalegając na Brühla, dowiedział się wreszcie z przypisku jednego jego listu, zapełnionego ogólnikami, iż Wojski, z powodu jakiegoś kryminalnego processu, został w Konigsteinie osadzony.
Wiadomość ta, do szali, na któréj ciężył coraz wzmagający się zły humor żony dorzucona, przeważyła tak dalece postanowienie siedzenia w domu, iż kasztelan rad nie rad, więcéj dla Wereszczaki, niż dla siebie, wyruszył z domu do Drezna. A że mu bardzo szło o to, by jak najprędzéj powrócić, pośpieszył na rozsadzonych koniach (tak zwano wówczas rozstawne), do stolicy saskiéj. Zmęczył się w niesłychany sposób, i pół dnia najprzód odleżéć musiał, Wstawszy nareszcie, poszedł do Brühla, który mu z niesłychaném ubolewaniem oświadczył, że Wereszczaka był w brudną jakąś sprawę zamieszany i kto wie jak długo posiedzi w Konigsteinie.
— Panie hrabio! zawołał poruszony Niemira, ja