Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przód, ażeby się dobrze więźniowi przypatrzéć, widocznie chciał rozpoznać z jakim człowiekiem i naturą będzie miał do czynienia, popędliwą czy spokojną, chytrą, czy lekkomyślną. Wojski prawie równie spokojny, przyglądał się także klucznikowi, mając pobudki nie mniejsze do odgadnienia co był zacz. Ale z żółtéj, pargaminowéj twarzy człowieka zobojętniałego nic się nie czytało. Była zamazana jak karta, na któréj by studenci długo piór próbowali.
Zaczął tedy klucznik od niemieckiéj przemowy, pytając więźnia czy co rozumié. Wojski umiał trochę z żydowska po niemiecku, a główne wyrazy pierwszéj potrzeby nie były mu obce, choć więc nie zbyt klasycznym stylem, porozumiéć się mogli, z czego stary zdawał się dosyć zadowolony. Chciał téż może wiedziéć jedno jeszcze, czy więzień będzie miał czém płacić i obznajmił mu dosadnie dosyć, że jadło więzienne było bardzo liche, chléb bardzo czarny, piwo kwaśne, ale, że wszystkiego czego dusza mogła zapragnąć, za pieniądze w Königsteinie dostanie.
Posłyszawszy to złowrogie imię twierdzy, w któréj już naówczas nie jeden z ziomków jego spędził długie lata, Wojski widocznie pobladł i zmięszał się, przypomniał sobie wszakże Orzelskę, Brühla i wstąpiła weń otucha.
Zapowiedział staremu, że za jedzenie płacić będzie, choćby nawet i za towarzysza, którego z nim